W wieku 73 lat została pierwszą Koreanką z nominacją do Oscara. Świat zakochał się w subtelnej kreacji, którą stworzyła w filmie "Minari". Amerykańscy recenzenci nazywają ją "koreańską Meryl Streep" – w swoim kraju Yuh-jung Youn znana jest jednak od pięciu dekad. "Minari" walczy o sześć Oscarów, w tym za najlepszą kreację drugoplanową Yuh-jung Youn - Nie sądziłam, że film wzbudzi takie zainteresowanie widzów i krytyków. To, co się dzieje, wydaje mi się takie nierealne – mówi aktorka - Czuję się tak, jakbym brała udział w igrzyskach olimpijskich. A nie jestem tak ambitna Sławę zyskała dzięki roli służki, która uwodzi pana domu Nie zawsze jej kariera układała się idealnie. - Zdarzało się, że do producentów dzwonili widzowie i mówili: Ona jest rozwódką. Nie powinna występować w telewizji – wspomina 93. gala rozdania Oscarów odbędzie się 25 kwietnia Po premierowym pokazie "Minari" na festiwalu Sundance w Park City ludzie płakali. - Nie sądziłam, że nasz film wzbudzi takie zainteresowanie widzów i krytyków. To, co się dzieje, wydaje mi się nierealne – mówi Yuh-jung Youn w rozmowie dla "Variety". Niskobudżetowa produkcja – zrealizowana w USA za 2 mln dol (na tamtejsze warunki to niemal mikrobudżet) – poszła szlakiem przetartym przez "Parasite" i od kilku miesięcy nie znika z "nagrodowego radaru". Wszędzie, gdzie się pojawia, obsypana zostaje najprzeróżniejszymi wyróżnieniami – do kwietnia 2021 r. to już ponad 100 statuetek i 200 nominacji, w tym te najważniejsze: aż sześć do Oscara. "Minari": jak ciepły koc - Czuję się tak, jakbym brała udział w igrzyskach olimpijskich. A nie jestem tak ambitna – Yuh-jung Youn komentuje w "Variety". - Jako 73-letnia Azjatka nigdy nawet nie marzyłam o nominacji do Oscara. "Minari" hojnie mnie obdarowało – dodaje w "New York Timesie". W przeciwieństwie do swojego krajana Joon-ho Bonga, wywiadów udziela przez Zooma i inne wirtualne komunikatory. Ze względu na pandemię, ale to też wygodniejsze, mniej wyczerpujące niż wyścig po amerykańskich miastach – jak przedoscarową gorączkę związaną z "Parasite" oceniał Bong. "Minari" walczy o sześć Oscarów, w tym za najlepszą kreację drugoplanową Yuh-jung Youn - Nie sądziłam, że film wzbudzi takie zainteresowanie widzów i krytyków. To, co się dzieje, wydaje mi się takie nierealne – mówi aktorka - Czuję się tak, jakbym brała udział w igrzyskach olimpijskich. A nie jestem tak ambitna Sławę zyskała dzięki roli służki, która uwodzi pana domu Nie zawsze jej kariera układała się idealnie. - Zdarzało się, że do producentów dzwonili widzowie i mówili: Ona jest rozwódką. Nie powinna występować w telewizji – wspomina 93. gala rozdania Oscarów odbędzie się 25 kwietnia Więcej takich historii znajdziesz na stronie głównej Onet.pl Po premierowym pokazie "Minari" na festiwalu Sundance w Park City ludzie płakali. - Nie sądziłam, że nasz film wzbudzi takie zainteresowanie widzów i krytyków. To, co się dzieje, wydaje mi się nierealne – mówi Yuh-jung Youn w rozmowie dla "Variety". Niskobudżetowa produkcja – zrealizowana w USA za 2 mln dol (na tamtejsze warunki to niemal mikrobudżet) – poszła szlakiem przetartym przez "Parasite" i od kilku miesięcy nie znika z "nagrodowego radaru". Wszędzie, gdzie się pojawia, obsypana zostaje najprzeróżniejszymi wyróżnieniami – do kwietnia 2021 r. to już ponad 100 statuetek i 200 nominacji, w tym te najważniejsze: aż sześć do Oscara. "Minari": jak ciepły koc [RECENZJA] - Czuję się tak, jakbym brała udział w igrzyskach olimpijskich. A nie jestem tak ambitna – Yuh-jung Youn komentuje w "Variety". - Jako 73-letnia Azjatka nigdy nawet nie marzyłam o nominacji do Oscara. "Minari" hojnie mnie obdarowało – dodaje w "New York Timesie". W przeciwieństwie do swojego krajana Joon-ho Bonga, wywiadów udziela przez Zooma i inne wirtualne komunikatory. Ze względu na pandemię, ale to też wygodniejsze, mniej wyczerpujące niż wyścig po amerykańskich miastach – jak przedoscarową gorączkę związaną z "Parasite" oceniał Bong. Kariera przez przypadek Świat zakochał się w Youn teraz, ale jej kariera trwa już pięć dekad. Pełna była różnego rodzaju zwrotów, wzlotów i walki. Nie marzyła o niej. - To zawstydzające – opowiada w wywiadzie dla "New York Timesa". - Większość ludzi zaczyna grać, bo zakochuje się w kinie lub scenie. U mnie zadecydował przypadek. We wczesnych latach 60., jako nastolatka (urodziła się 19 czerwca 1947 r.), występowała w programie dla dzieci. Jej główne zadanie polegało na wręczaniu nagród. Płacili dobrze, a reżyser Sang-hyun Choi zachęcał ją do tego, żeby zaczęła brać udział w castingach. Kiedy na studiach zabrakło jej punktów na egzaminie, postanowiła pójść za radą filmowca. - Jeżeli mam być szczera, nie do końca wiedziałam, na czym polega aktorstwo – opowiada w wywiadach. - Starałam się zapamiętać kwestie i robić to, co mi kazano. Nie wiedziałam wtedy, czy to mi się podoba, czy nie za bardzo. Oscary 2021: Najlepszy film. Przeczytaj recenzje nominowanych produkcji - Nie byłam klasyczną koreańską pięknością – stwierdza w "Vulture". Nie spodziewała się, że swoją uwagę może zwrócić na nią "ojciec koreańskiego kina psycho-erotycznego" Ki-young Kim. Powierzył jej rolę służki – femme fatale, która uwodzi pana domu w filmie "Woman of Fire" (1971). Kreacja przyniosła jej uznanie w Korei Południowej i nagrodę aktorską na festiwalu w Stiges w Hiszpanii. Wśród wielu innych wyróżnień. Z Korei do USA Szybko pojawiły się kolejne propozycje, w tym od samego Kima. Zdaniem znawców kina tego regionu świata wniosła na ekran powiew świeżości. - Kiedy zaczynałam, wielu aktorów przerysowywało swoje role. Nie podobało mi się to – mówi w rozmowie, którą dla koreańskiego magazynu "Cine21" przeprowadził z nią nie kto inny jak sam Joon-ho Bong. Nikt nie uczył jej warsztatu, nie zapisała się do żadnej szkoły aktorskiej. - Starałam się po prostu robić wszystko naturalnie i spontanicznie. Może dlatego przez lata kariery rzadko światła jupiterów były na mnie kierowane – zastanawia się. Pasożyt w Hollywood Kilka lat po debiucie mogła przebierać w propozycjach, ale zamiast tego zdecydowała się na wyjazd do USA – razem z mężem, piosenkarzem i malarzem Young-namem Jo, który dostał wizę studencką. Była połowa lat 70. Zamieszkali na Florydzie. Mieli wrócić po kilku miesiącach. Pobyt jednak się przedłużył – do dekady. Postarali się o zieloną kartę. Tam też na świat przyszli ich synowie. Youn nie mogła wówczas wiedzieć, że doświadczenia tego czasu będzie mogła wykorzystać cztery dekady później, na planie "Minari", opowieści o imigrantach z Korei Południowej, którzy w latach 80. osiedlają się na amerykańskiej prowincji i starają się zrealizować swój American Dream. Babcia Soonja - W latach 70. i 80. Ameryka dla Azjatów była ziemią obiecaną, ulubionym kierunkiem emigracji. Na miejscu nigdy nie było łatwo – przybliża aktorka. Największą barierę stanowił język. W "Minari" – jej bohaterka Soonja nie zna go poza kilkoma słowami, które i tak zdarza się jej mylić. Przyjeżdża do Stanów do córki (Ye-ri Han), zięcia (znany z "The Walking Dead" Steven Yeun) i wnuków (Alan S. Kim, Noel Kate Cho). Najmłodszego dziecka, Davida, nigdy wcześniej nie spotkała. Chłopiec jej nie ufa. Potwornie irytuje go fakt, że babcia ma spać w jego pokoju, ogląda wrestling, gra w karty, przeżuwa kasztany i uparcie chodzi nad strumień nieopodal domu, aby rozsiewać tam ziarna tytułowego minari. Lee Isaac Chung: z Korei do Arkansas, z Rwandy do Hollywood Yuh-jung Youn niemal natychmiast zachwyciła się pomysłem. Niedługo po 60. urodzinach złożyła sobie obietnicę: - Postanowiłam być ekstrawagancka i pracować tylko z ludźmi, których lubię, niezależnie od sławy i pieniędzy. Pomyślałam sobie, że dobrze byłoby, gdybym umarła po życiu wypełnionym czymś, co naprawdę kocham. Reżysera Lee Isaaca Chunga, amerykańskiego Koreańczyka, przedstawił jej producent In-Ah Lee na festiwalu w Busan. "Minari" to w sporej mierze autobiograficzna opowieść Chunga. Delikatna i prawdziwa opowieść Po rozmowie aktorka nie wahała się, żeby polecieć na pięć tygodni zdjęć do USA. Chung wywarł na niej bardzo pozytywne wrażenie. - Zakochałam się w nim, ponieważ jest takim cichym mężczyzną. Chciałabym, żeby był moim synem – wyznaje w "New York Timesie". - Może zagrałam też w tym filmie dla moich synów, ponieważ znam ich uczucia – kończy myśl. Bliscy nominowanej do Oscara koreańskiej aktorki boją się, że w Stanach ktoś ją skrzywdzi Chung dał Youn pełną swobodę twórczą – niczego nie narzucał, nie chciał, żeby imitowała jego babkę. Pragnął, żeby stworzyła własną postać. - Yuh-jung Youn zawsze czymś zaskakuje. Czułem, że jej osobiste doświadczenia i podejście do życia były bardzo bliskie temu, co zawarłem w scenariuszu – wyjaśnia reżyser w tej samej gazecie. Przeczuwał, słusznie zresztą, że osobowość i energia Youn, sprawią, że widz szybko się w tym świecie odnajdzie. Krytycy nie szczędzą pochwał dla finalnego rezultatu. Zdaniem niektórych Youn trochę skradła "show". "Jej Soonja wprowadza do dramatu tak bardzo potrzebne mu humor i żywiołowość, bez których łatwo byłoby zatopić się w mroku" – czytamy w recenzji w "The Nation". Jeżeli chodzi o samą Youn – w scenariuszu "Minari" najbardziej ujęły ją przede wszystkim empatia, delikatność i autentyzm filmu, szczerość relacji pomiędzy bohaterami, którzy znaleźli się w nowym kraju, mają typowe imigranckie problemy, ale i walczą o zdrowie syna, a także starają się rozkręcić własny biznes. Rodzina Yi bowiem zaczyna prowadzić gospodarstwo, które ma im pomóc w porzuceniu niewdzięcznej pracy sekserów na farmie piskląt. Sztuka zapuszczania nowych korzeni. "Minari" nie operuje tanimi chwytami, ten film rozlewa się po duszy Rozwódka na ekranie – nigdy! Dziś, w oscarowym zamieszaniu, rodacy kibicują, jak tylko mogą swojej gwieździe. Nie zawsze tak jednak było. Gdy w latach 80. powróciła z USA, przywitali ją chłodno. Była rozwódką i samotną matką, co w koreańskim społeczeństwie oceniane było wówczas jednoznacznie źle. - Zdarzało się, że do producentów dzwonili widzowie i mówili: Ona jest rozwódką. Nie powinna występować w telewizji – wspomina Youn. - Teraz bardzo mnie lubią. To dziwne, ale też bardzo ludzkie. W latach 80. i 90. niemal zniknęła z ekranu, aby powrócić nań wraz z początkiem nowego wieku. Coś musiało się widać w Korei zmienić, widzowie zapomnieli o swoich dawnych pretensjach, a może to reżyserzy zaczęli dawać Youn nowe, ciekawe role – zarówno w serialach, jak i filmach? Wiele z nich zyskało dużą popularność we wschodniej Azji: "Be Strong Geum Soon" (2005), "Daughters-in-Law" (2007), "My Husband Got a Family" (2012), czy "Dear My Friends" (2016). Wiele przełamywało stereotypy – jak np. "A Good Lawyer’s Wife" (2003), gdzie zagrała kobietę, która porzuca swojego umierającego na raka męża, czy mockument "Actresses" (2009), w którym w Wigilię spotyka się z innymi koreańskimi aktorkami na sesji zdjęciowej dla "Vogue Korea". Między paniami trwa wojna na ego. Youn żadnej roli się nie boi – czy to babka z demencją, czy analfabetka, czy uwodzicielka. Lubi też zabawę. Ostatnio zagościła nawet w reality show "Youn’s Stay", w którym przybyszom z różnych stron świata przedstawia koreańską kuchnię i gościnność. Pracuje też nad serialem "Pachinko" według powieści Min-jin Lee, który ma trafić do Apple TV+. I, oczywiście, wspiera intensywnie promocję "Minari". W ostatnich tygodniach zajęta jest głównie odbieraniem nagród – kilkanaście dni temu na jej półce stanęła statuetka Brytyjskiej Akademii Filmowej – BAFTA. Oscary 2021. Oto nominowani. Kto w tym roku ma szansę na statuetkę? [LISTA] Świat naprawdę oszalał na punkcie Youn. Pojawiły się nawet porównania z Meryl Streep, na które reaguje z wdzięcznością, skromnością, ale i dystansem w "The Hollywood Reporter": - Jestem tylko koreańską aktorką w Korei. Nazywam się Yuh-jung Youn. Lubię być sobą.
0 Comments
Robert Lewandowski w ostatnim czasie wracał do zdrowia po kontuzji. Piłkarz być może pojawi się na boisku już w najbliższym meczu Bayernu Monachium. Anna Lewandowska pokazała na Instagramie zdjęcie z mężem. "Ktoś tu wraca do gry" - napisała. Robert Lewandowski doznał kontuzji w meczu Polska - Andora i od tamtej pory nie zagrał żadnego meczu. Piłkarz dochodził do formy, a w mediach pojawiały się kolejne informacje dotyczące tego, kiedy "Lewy" powróci do gry. Tymczasem wiele wskazuje na to, że to właśnie w najbliższym spotkaniu trener może postawić na Roberta Lewandowskiego. Piłkarz pokazywał w sieci zdjęcia i nagrania jak trenuje, co nie zawsze spotkało się z aprobatą kibiców. Tym razem fotografią pochwaliła się Anna Lewandowska. Czas rozpocząć odliczanie. Cztery mecze Roberta Lewandowskiego, by przejść do historii Robert Lewandowski wraca do gry. Anna Lewandowska pokazała zdjęcie Żona Roberta Lewandowskiego jest niezwykle aktywna w mediach społecznościowych. Na jej profilu pojawia się mnóstwo zdjęć. Nie brakuje zarówno fotografii z treningów, jak i tych bardziej prywatnych ujęć. Każda publikacja żony "Lewego" jest szeroko komentowana. Nic dziwnego, w końcu profil Anny Lewandowskiej obserwuje ponad 3,1 mln użytkowników. Tym razem fani również chętnie komentowali wpis, który na Instagramie zamieściła żona piłkarza Bayernu Monachium. Anna Lewandowska pokazała zdjęcie, na którym przytulała się do swojego męża. "Ktoś tu wraca do gry" - napisała, po czym zapytała fanów: Kto będzie oglądał mecz? Robert Lewandowski pokazał zdjęcia z sesji dla niemieckiego magazynu. Robią wrażenie! Część odnośników w artykule to linki afiliacyjne. Po kliknięciu w nie możesz zapoznać się z ofertą na konkretny produkt – nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz pracę naszej redakcji i jej niezależność. Pod fotografią pojawiło się mnóstwo komentarzy. "Kocham was razem", "Szybki hat-trick i do domu", "Powodzenia", "Jakie piękne zdjęcie!! Promieniejecie!! Dużo szczęścia dla Roberta!!", "Jeśli Robert gra to na pewno będę oglądać mecz. Jesteście takim super małżeństwem", "Cudowni", "Ja już się nie mogę doczekać", "Super.. chyba wszyscy wiedzą, jak ważnym piłkarzem jest Robert" - pisali internauci. Najbliższy mecz Bayernu Monachium już w sobotę 24 kwietnia z Mainz. Spotkanie rozpocznie się o 15:30. Przypomnijmy, że Robert Lewandowski walczy o pobicie rekordu Gerda Muellera, który zdobył niegdyś 40 goli w jednym sezonie Bundesligi. Polak ma na razie 35 trafień. Paweł Raczkowski będzie jednym z 20 sędziów VAR podczas turnieju piłkarskiego igrzysk olimpijskich w Tokio - poinformowała FIFA. Międzynarodowa federacja opublikowała w piątek pełną listę 99 arbitrów - kobiet i mężczyzn - z 51 krajów. W tym zestawieniu jest 25 sędziów głównych, 50 asystentów, 20 sędziów wideo i czterech pomocniczych. Raczkowski będzie jedynym przedstawicielem polskiego futbolu w Tokio. Przełożone na ten rok z powodu pandemii igrzyska odbędą się w dniach 23 lipca - 8 sierpnia, ale - jak przypomniała FIFA - turniej kobiet rozpocznie się już 21 lipca (finał 6 sierpnia). Natomiast panowie będą rywalizować od 22 lipca do 7 sierpnia. Po raz pierwszy w historii igrzysk zostanie wykorzystana technologia VAR, umożliwiająca sędziom podejmowanie najważniejszych decyzji na podstawie zapisu wideo. Przez kilkadziesiąt godzin europejska piłka nożna stanęła na krawędzi. Zakulisowe gry, tajne spotkania, groźby i przede wszystkim wielkie pieniądze – o ciekawe podsumowanie tego, co się zdarzyło po drugiej stronie Oceanu, pokusił się "The New York Times". Zamieszanie w europejskiej piłce zelektryzowało kibiców. Powołanie elitarnej Superligi miało zrewolucjonizować futbol UEFA, FIFA i narodowe federacje, oraz – jak informują dziennikarze – angielski rząd, skutecznie zdusili w zarodku kontrowersyjny pomysł Z walki na szczytach wyłania się ciekawy, ale i optymistyczny wniosek, że w piłce niekoniecznie najważniejsze są ogromne pieniądze Zamieszanie związane z powołaniem Superligi i jej szybkim upadkiem pokazało ciekawy aspekt. Futbol jest kwestią tak samo globalną (mecze oglądają kibice na całym świecie, a kluby ostro walczą o udział w zyskach z rynków azjatyckich), jak i lokalną: przecież to właśnie kibice konkretnych – miejscowych – drużyn swoimi protestami zmusili gigantów do porzucenia projektu równie szalonego co oderwanego od rzeczywistości. Wielkie pieniądze miały zawładnąć prawami do regulowania najpopularniejszego sportu na świecie, tworząc zamkniętą ligę dla elity. Na to nie było zgody. Z ustaleń dziennikarzy "New York Timesa" wyłania się niezwykle ciekawy obraz kilkudziesięciu godzin w europejskiej piłce. Pełnych intryg, zaskakujących zwrotów akcji, podstępów, zakulisowych działań i otwartych konfliktów. Warto go prześledzić. W czwartek nowy-stary prezes FC Barcelona spotkał się z szefem hiszpańskiej federacji, Javierem Tebasem na lunchu. Tematem miały być wygrane dopiero co przez Laportę wybory na włodarza klubu, ale... okazało się, że spotkanie zdominował zaskakujący plan na organizację nowych elitarnych rozgrywek. Sam pomysł nie był nowy, ale w rozmowie wyglądał na bardziej realny niż do tej pory. Laporta twierdził, że sześć drużyn podjęło już decyzję, kolejne kilka ma czas do końca weekendu. Tebas podniósł więc alarm: skontaktował się z szefami federacji i prezydentem UEFA, Aleksandrem Ceferinem. Słoweniec był w szoku, bowiem jego przyjaciel, szef Juventusu, Andrea Agnelli jeszcze chwilę wcześniej zapewniał go, że próba powołania nowych rozgrywek to plotki. Wszystko wydawało się prawdopodobne, bo przecież w piątek stowarzyszenie zrzeszające europejskie kluby – pod wodzą Agnellego – ogłosiło, że uzyskało porozumienie w sprawie reformy... Ligi Mistrzów. Ta miała zostać zatwierdzona w poniedziałek. Perez: nie ma innego rozwiązania na ratowanie futbolu niż Superliga Ceferin postanowił działać. Najpierw zadzwonił do Agnellego, ale ten nie odebrał. Po kilku godzinach oddzwonił, by uspokoić szefa UEFA, że wszystko jest w porządku. Panowie zaczęli ustalać wspólne oświadczenie, które ucięłoby spekulacje. Włoch zapowiedział, że potrzebuje pół godziny i... wyłączył telefon. Cała piłka nożna – tu kolejny paradoks – opiera się na sieci tysięcy klubów mniejszych i większych, ale to właśnie giganci generują to, co napędza całą machinę: pieniądze, zainteresowanie, medialność. Dlatego groźba odejścia z dawno ustalonej struktury tak bardzo niepokoiła zarówno fanów, jak i władze europejskiej federacji. Ceferin po dojechaniu do biura w Szwajcarii musiał działać: wykonał kilka telefonów, otrzymując informację, że dwa kluby (hiszpański i angielski) zostały do buntu niejako przymuszone, ale chcą pozostać w dobrych relacjach z UEFA. Odpowiedź szefa była stanowcza: skoro dołączają do buntu, mogą szykować się na wojnę. Szybko, gwałtownie i boleśnie. Superliga rozpadła się w ekspresowym tempie Słoweniec szybko zorientował się, że mariaż Superligi oraz obecności zaangażowanych w nią drużyn w ligach krajowych jest niemożliwy. Zwołał pilną naradę UEFA oraz przedstawicieli federacji narodowych, wiedząc, że musi działać błyskawicznie. Szybko wyszło na jaw, jakie kluby dokładnie biorą udział w "buncie", a w kręgach UEFA zaczęto nazywać je "parszywą dwunastką". Okazało się, że rola poszczególnych drużyn nie jest wcale równa, a kluby angielskie zostały niejako postawione w sytuacji bez wyjścia. Ceferinowi i spółce mocno zależało, by sprawa póki co nie wyciekła, bowiem chcieli jako pierwsi zaatakować. Niestety europejskie media już znały sytuację i wiadomość o Superlidze w tempie błyskawicy obiegła największe tytuły na Starym Kontynencie. Dwoma wiodącymi nazwiskami w całej sprawie stali się prezydent Realu Madryt, Florentino Perez oraz wspominany już Agnelli. Organizatorzy Superligi mocno skoncentrowali się na sprawach biznesowych, kompletnie nie doceniając kwestii wizerunkowych całego przedsięwzięcia. Szefowie niektórych klubów mieli spore wątpliwości, jak zostanie odebrana cała rewolta, ale... nie było czasu. Kibice Liverpoolu wściekli na właściciela. "Za późno na przeprosiny" W niedzielę o północy sprawa stała się oficjalna: dwanaście klubów założyło Superligę. Poniedziałkowy poranek to już wrzenie: zarówno w mediach, w gabinetach prezesów, wśród słynnych piłkarzy (byłych i obecnych), jak i kibiców, którzy nagle obudzić się mieli w nowej rzeczywistości. Powstała intersująca sytuacja: z jednej strony zespoły tworzące nowy twór, z drugiej oburzone środowisko piłkarskie, z trzeciej działająca ostro UEFA i FIFA, które szybko zadeklarowały, że nie zamierzają pobłażać buntownikom i wykluczą ich z rozgrywek krajowych i międzynarodowych, zabraniając też zawodnikom występów w drużynach narodowych, a więc i na mistrzostwach świata oraz Europy. Dodatkowo zapowiedziano pozew o wartości 60 miliardów euro. Czy rzeczywiście wszystkie te groźby były do spełnienia? Ze strony prawnej zapewne nie, jednak kluczowe okazało się działanie tych, którzy – przynajmniej w teorii – są na końcu "łańcucha": kibiców. To protesty fanów drużyn Superligi sprawiły, że zespoły zaczęły mocno wątpić, czy decyzja o powołaniu rozgrywek nie była pochopna, a już na pewno solidnie przemyślana. Faktem jest, że szefowie klubów sprawiali wrażenie, jakby zupełnie oderwali się od realiów, w których funkcjonują. Superliga: mniejsze kluby przespały swoją szansę W narodowych federacjach piłkarskich trwały gorączkowe narady, co zrobić z rewolucjonistami i jak poradzić sobie z całą, niełatwą dla wszystkich stron, sytuacją. Choć w założeniach Superligi pojawiały się opłaty solidarnościowe dla europejskich klubów niezaangażowanych w rozgrywki, zeszło to na drugi plan pod płaszcz rażącej dysproporcji wpływów i próbę zawłaszczenia rywalizacji na najwyższym poziomie. Szybko okazało się, że również piłkarze klubów Superligi nie są zadowoleni z tego, w jaki sposób ogłoszono powołanie nowych rozgrywek. James Milner z Liverpoolu otwarcie powiedział, że nikt nie informował zespołu o planach, a piłkarze Manchesteru United zażądali spotkania z właścicielem. Okazało się, że nawet Paolo Maldini, jeden z dyrektorów AC Milan (klubu zaangażowanego w projekt), o całej sprawie dowiedział się... z mediów. Wszystko to sprawiło, że kluby nabrały dużych wątpliwości. Do Ceferina zaczęły spływać informacje, że w zespołach, głównie angielskich, pojawia się zwątpienie w sens Superligi. Tymczasem prezydent Realu, ofiarnie bronił planu rozgrywek, informując, że jej powstanie jest przesądzone. Tak upływały kolejne godziny. Ceferin i Infantino widząc reakcje środowiska i nastroje wśród drużyn, naciskali jeszcze bardziej: – Panowie, popełniliście ogromny błąd – stwierdził szef UEFA. – Może to chciwość, może pogarda, może arogancja lub ignorancja. To teraz nieważne, liczy się to, że jest jeszcze czas, aby zmienić zdanie. Wszyscy popełniają błędy – wyciągał rękę. Kluczem do upadku pomysłu Superligi okazała się właśnie Anglia. We wtorkowy wieczór zespoły zaczęły – pod wpływem nacisków rządu oraz środowiska – wycofywać się z projektu, a następnie wszystkie sześć, idąc za przykładem Manchesteru City, uczyniło to oficjalnie. Strata połowy członków zburzyła sens istnienia rozgrywek. Szczególnie, że już kilkanaście godzin później wycofały się kolejno Inter Mediolan, Atletico Madryt i AC Milan. Na placu boju został Real Madryt, FC Barcelona oraz Juventus, który wydał kuriozalne oświadczenie, że "wspiera Superligę, ale nie widzi możliwości jej wprowadzenia". Dla Ceferina z pewnością była to jedna z najbardziej stresujących kilkudziesięciu godzin w życiu. Wiedział jednak, że wygrał, a podróż do Słowenii upłynęła mu w znacznie lepszym humorze niż nerwowa jazda do Szwajcarii. Superliga tak szybko, jak oficjalnie się pojawiła, może być zapamiętana jako "najkrótsze rozgrywki w Europie". Sprawa z nami, zdzirowatymi dziewczynami, wygląda tak: jedni nas kochają, inni nienawidzą. Pewne jest jedno — każdy chce o nas rozmawiać. Co się z tym wiąże? Plotki. Kobieta, która lubi seks wcale nie jest zdzirą i to niedorozumienie na temat seksu sprawia, że wiele kobiet wstydzi się swojej seksualności. Z kolei z tymi przychodzą nieodłącznie mity i kłamstwa. Nie każdą zjawiskową, zadziorną i feministyczną laskę można przyporządkować do tej samej kategorii „zdzirowatych”, a to, że lubisz seks nie zawsze oznacza jedno i to samo. Z tego właśnie wywodzi się 12 powszechnie znanych „faktów” o zdzirowatych dziewczynach, które nie są prawdą – takie mini ciekawostki o seksie lasek, oczami laski! ? Robimy to, bo chcemy zwrócić na siebie uwagę Jeżeli laska miała wielu partnerów, mówi się, że robiła to, bo była łasa na uwagę. Mało tego, podobnie postrzega się każdego, czyja seksualność przejawia się chociażby odrobinę mocniej, niż zostało to przyjęte za „normę”. To, że miałam wielu partnerów, czy to, że moja koleżanka umawia się z dziewczynami, czy też to, że inna dziewczyna nie potrafi już nawet określić swojej DLP (dokładnej liczny partnerów) nie znaczy, że jest to robione w celu zwrócenia na siebie uwagi. Moja seksualność jest moja. I dla mnie. I zapisz to sobie gdzieś, skoro to do Ciebie nie dociera — czasami ludzie uprawiają seks, bo kurwa mają na to ochotę. Pójdziemy do łóżka z kimkolwiek Tylko dlatego, że którakolwiek dziewczyna postrzega siebie jako tę zdzirowatą lub jest uznawana za taką przez społeczeństwo, nie oznacza, że ma przez to zaniżać swoje standardy i wymagania w stosunku do potencjalnego partnera. Hej, jeżeli jednak jesteś jedną z tych nielicznych naprawdę prawdziwie zdzirowatych dziewczyn, dopóki jesteś zdrowa i szczęśliwa, dopóty nie może mnie to obchodzić. Spytasz się dlaczego? Bo nie dotyczy to mnie w żadnym tego słowa znaczeniu. Po prostu nie zapominaj o zabezpieczaniu się, miej głowę na karku i rób to, co Cię kręci! Każda z nas ma „kompleks tatusia” Pewnie, niektóre z nas mają przykre wspomnienia związane z naszymi ojcami. Ale to ewidentne kłamstwo wnerwia mnie najbardziej. Dlaczego? Po pierwsze, Nie każda zdzira ma czy miała problemy ze swoim ojcem. Ze swoim, dla przykładu, mam całkiem niezłe stosunki. Fakt, idealne nie są. Ale są w porządku, na pewno można je określić jako „zdrowe”. Po drugie, tylko dlatego, że ktoś ma „kompleks tatusia” nie znaczy, że jest złą osobą, niegodną Twojego cennego czasu. Sama fraza wskazuje, iż to ojciec w danej relacji był gnojkiem, a nie dzieciak. Czemu córka jakiegoś pajaca, który był złą osobą, ma być traktowana przez to gorzej? Wszystkie z nas są to nieszczęśliwy dziewczyny i seks jest nam potrzebny, żeby się zemścić na facetach Łączy się to bardziej z metką „feministki” niż „zdziry”. Z drugiej strony, jeżeli jesteś prawdziwie zdzirowatą dziewczyną, to jesteś feministką. I tu uwaga — feministki nie nienawidzą facetów. Tak, niektóre z nas mogą mieć problem z facetami z przyczyn czysto osobistych. Niektóre z nas przyznają, iż część z sex telefon roksa nich (czy to z powodu czasów, w jakich żyjemy, czy z przyczyn zakotwiczonych w społeczeństwie) jest do dupy. Ale dajcie spokój. Kochamy swoich przyjaciół-gejów, co nie? Darzymy też szczerą sympatią naszych kumpli. No i w sumie to większość z nas lubi twardego i prężnego K – który (najczęściej) jest przymocowany do faceta. Konkluzja? Nie, feministki nie nienawidzą mężczyzn. Nienawidzimy kobiet Wnerwia mnie, a nawet brzydzi powiedzenie „nie dogaduję się z innymi dziewczynami”. Tak, rozumiem, może miałaś parę sporych kłótni z dziewczynami w przeszłości. Musisz jednak odróżnić swoje osobiste przeżycia od tego, jak społeczeństwo narzuca nam wrogie nastawienie dziewczyn wobec siebie. Do tego, nie zapomnij, iż Twoje złe doświadczenie może nie mieć nic wspólnego z płcią danej osoby. Zapowiadam, iż od dzisiaj mamy się szanować i kochać. My, wszystkie babeczki. Złe z nas feministki Czytałeś paragraf o feminizmie i dalej nie jesteś pewien co do tego, czy jestem feministką? Może Ci się wydawać, iż w przypadku okazywania swojej seksualności tracisz w oczach innych siłę. O to chodzi, WYDAJE CI SIĘ, że przesadna seksualność pozbawia kobietę sił. Może niektóre. Inne natomiast, te zdzirowate szczególnie, odnajdują swoją siłę w seksualności, to dla niektórych sposób na walkę z patriarchatem. Do tego, jest to jednocześnie dla niektórych sposób życia. Skończymy samotnie z wieloma kotami Po pierwsze, jeżeli będąc dużo starsza dnie będę spędzała z kotami, filmami z Netflixa, winem, pizzą i książkami, to nie widzę w tym nic złego. Będę bardzo szczęśliwa. Niektóre uznałyby to za idealną starość! Mówiąc poważniej jednak, takie coś się po prostu nie wydarzy. Bycie feministką nie oznacza wcale, że jesteś tą gorszą, jesteś odludkiem czy nie masz racji. „Poluzuje Ci się wagina” Ziomek, nie. Po prostu. NIE. Pieprzony dzieciak mieści Ci się tam, a po porodzie rozmiar waginy wraca z czasem do normalnych rozmiarów. Nigdy nie rozumiałam tego straszenia bycia „wiadrem”. Zdzirowate dziewczyny są wykształcone, więc zazwyczaj sporo wiedzą o mięśniach Kegla i ćwiczeniach, o których nie można zapominać, jeżeli chcemy utrzymać wszystko w formie. To w sumie nie różni się za bardzo od pójścia na siłownię. Może fakt, iż mam wibrator, które jest sporo większy od Twojego kutasa, krępuje Cię, ale mną się nie martw. Z drugiej strony „luźna” wcale nie jest synonimem „zła”. Jesteśmy zbudowani w różny sposób, a seks może przynosić sporo przyjemności, nie zważając na budowę anatomiczną partnerów. W relacjach laska-facet, dziewczyna pewnie częściej trafiała na „tyciego” niż facet na „luźną”. Spierdalaj. Gdzie nasz kręgosłup moralny?! Każdy ma jakieś standardy i moralność, nawet zdzirowate dziewczyny. Co więcej, to, że moralność jest ważną częścią naszej integralności, pokrywa się z ideologią feminizmu. I tak, nawet zdzirowate laski mogą być religijne. Nie dla wszystkich, oczywiście, ale dla niektórych to, że czerpiemy przyjemność z seksu, nie oznacza tego, że nie możemy mieć więzi z Bogiem. To tylko faza, przejdzie Ci Na koniec, niektórzy ludzie uważają, że bycie zdzirowatą laską to tylko faza, która niedługo minie. Zapewne dla części z nas dni ostrych imprez i niekończących się igraszek miną. Ale nawet jeżeli być chodzącą definicją „zdziry” mogę tylko przez jakiś czas, nie oznacza to, że nie mogę być zdzirowatą laską do końca swoich dni. Zapomnij o nienawiści, plotkach i kłamstwach. Bądź zdzirą — rób to, na co masz ochotę. |